Minęły ponad 2 lata od otwarcia mariny przy molo w Sopocie. Tak się jakoś złożyło, że bałtycką część ostatnich trzech wakacyjnych rejsów kończyłem właśnie w Sopocie (potem płynąłem na Zalew Wiślany). Byłem tam też tam w czerwcu i lipcu 2011, na dwa tygodnie przed oficjalnym oddaniem nowej mariny do użytku, gdy wykańczana była w panicznym pośpiechu, i trzy dni po tym wydarzeniu, które uświetnił swoją obecnością Prezydent RP. Przy każdej okazji węszyłem, wypytywałem bosmanów, robiłem zdjęcia. Myślę, że nazbierał się pewien materiał do opisu i sformułowania opinii.
Zacznę od stwierdzenia, że moim zdaniem, to co powstało, jest ładne. Nowy budynek ulokowany przy końcu 300 metrowego molo, mieszczący bosmanat, sanitariaty, restaurację i punkt sprzedaży biletów na cumujące w pobliżu wycieczkowe statki, bezkonfliktowo komponuje się z zabytkowym, specyficznym otoczeniem. Ładny jest też sam basen mariny, falochrony, pomosty z y-bomami. Wreszcie jachty przy molo, żaglowe i motorowe, nie szpecą tego miejsca, ale dodają mu uroku i są dodatkową atrakcją.
Wbrew obawom (a nie mam powodów, by nie wierzyć ostatnio indagowanemu na tę okoliczność bosmanowi), solidne falochrony dobrze chronią marinę przed wiosennymi, letnimi i wczesnojesiennymi sztormami. Marina nie funkcjonuje w zimie, choć podobno są straceńcy, którzy zostawiają tu jachty na zimę. Hmmm. Ostatnie dwie zimy były łagodne, z niewielką ilością lodu na Zatoce, w przeciwieństwie do zimy przed otwarciem mariny (2010/2011).
Mariną rządzi szwedzka firma Pro Marina. Na przystanie Pro Marina natykałem się w lipcu i sierpniu w kilku miejscach na szkierowym szlaku: Arkösund, Vastervik, Oskrashamn, Nynashamn. Obecnie jest tych przystani 14, łącznie z Sopotem. Pro Marina przejmuje najwyraźniej w ostatnich latach obiekty położone w atrakcyjnych lokalizacjach. Mariny Pro Marina w Szwecji obsługują przede wszystkim gości, przypływających na krótko. Wyróżniają się nowymi pomostami, eleganckim i funkcjonalnym zapleczem, stałą obecnością bosmanów i … najwyższymi w okolicy opłatami, ze wszystkimi usługami zawartymi w cenie (prąd, prysznic, pralka, świetlica, sauna….). W pierwszym numerze firmowej gazetki (lato 2013) Sopot zaprasza już na okładce, a w środku zeszytu jest artykuł prezentujący polski kurort.
Z marketingowego punktu widzenia, w maju 2011 ktoś w Sopocie strzelił sobie w stopę, publikując cennik, z którego wynikało, że za dobowy postój 27-stopowego jachtu, zapłacę tu 100 zł. Dziękuję – płynę do Gdańska, lub Gdyni. Ktoś się zreflektował i gdy przypłynąłem do Sopotu w lipcu 2011 zapłaciłem nieco ponad 70 zł, miesiąc później 56 zł i taka sama stawka obowiązuje do dziś (w wakacje – wiosną i jesienią jest taniej). Fama jednak poszła i trwa do dziś – znajomi, gdy słyszą, że zatrzymałem się w Sopocie, reagują zdziwieniem, bo przecież tam jest obłędnie drogo. Tymczasem, w marinie w Gdańsku nie jest dużo taniej (6 zł za metr długości jachtu). W Sopocie, w ramach opłaty otrzymujemy wejściówki na molo (w kasie molo: 7 zł od dorosłej głowy) i prysznic (ale patrz niżej), oddzielnie natomiast trzeba zapłacić za prąd i wodę (po 10 zł). Generalnie, biorąc pod uwagę, że Sopot to najbardziej prestiżowe i reprezentacyjne miejsce na polskim wybrzeżu, uważam, że aktualne opłaty nie są przesadzone. Sympatyczna jest stosowana tu zasada zaokrąglania długości jachtu do najbliższej wartości wyrażonej w pełnych metrach, również w dół (jacht o długości 8.25m płaci jak za cennikowe 8m). Gwoli ścisłości, dodam, że w Sopocie zapłacimy też za kilkugodzinny postój (dwie stawki: do 4 godzin, bez wejściówek na molo, i do 10 godzin z wejściówkami.) Darmo można postać kilkanaście minut.
Sopot to jedyna znana mi polska marina, w której na spotkanie każdego wpływającego jachtu wychodzi bosman (lub bosmanka), macha, krzyczy, upewnia się że został (a) zuważony(a), wkazuje miejsce, biegnie na drugą stronę mariny, odbiera cumy, a na „dziękuję bardzo” odpowiada, że „przecież po to tu jesteśmy”.
Pro Marina traktuje Sopot, jako przyczółek po południowej stronie Bałtyku i nie oczekuje natychmiastowych zysków. W poprzednich dwóch sezonach w Sopocie było raczej pusto, ostatnio (długi sierpniowy weekend ) marina była pełna. Nie wiem, na jakich zasadach Pro Marina rozlicza się z miastem – mam nadzieję, że polski i sopocki podatnik do mariny nie dopłaca. Jeśli, ten warunek jest spełniony, to uważam, że ekonomicznie jest w porządku, mimo że to nie jest marina całoroczna i mimo że w pierwszych dwóch sezonach świeciła ona pustkami (porównaj wcześniejsze obawy wyrażane w SSI).
Przyznam, że po tygodniach spędzonych w szkierach i szwedzkich wiejskich portach, z przyjemnością przypływam do gwarnego Sopotu. Lubię przespacerować się po Monciaku i po molo, szczególnie o świcie, gdy na ławkach miast turystów siedzą mewy, a sopockie pensjonaty i hotele chowają się są za woalką porannych mgieł. W marinie jest zaskakująco spokojnie, prawie nie docierają tu hałasy z miasta. Restauracja na molo dźwięczy z klasą, niespecjalnie głośno i muzyka kończy się o przyzwoitej porze. Zdecydowanie lepiej się tu śpi po przeskoku przez Bałtyk niż w zawsze obłędnie głośnym Władysławowie, często w Gdyni, Helu, nie wspominając o okropnej Ustce.
Na tym niestety muszę zakończyć wyliczanie pozytywnych wrażeń. Sopot, to koronny przykład, świadczący o tym, że za projektowanie marin w Polsce, biorą się ludzie, którzy nigdy w marinie nie byli. Wielką tajemnicą dla mnie jest jak takie projekty mogą zostać zatwierdzone. Całe zaplecze sanitarne mariny, to dwa jednoosobowe pomieszczenia – w każdym z nich jest prysznic, umywalka i sedes. Jedna osoba biorąca prysznic blokuje takie pomieszczenie na kilkanaście minut. W marinie może zacumować ponad 100 jednostek. Nawet jeśli większość z tych jednostek to rezydenci, bez załóg na pokładach, nie trzeba wielkiej wyobraźni, by domyśleć się, jaka atmosfera panuje rano wśród przestępujących z nogi na nogę żeglarzy przed drzwiami dwóch pomieszczeń. 17 sierpnia b.r., w marinie stało około 20 gościnnych jachtów, daje to kilkadziesiąt osób, z których każda chciałaby się rano choćby wysikać…..
Na parterze tego samego budynku w którym na piętrze jest zaplecze mariny, mieści się publiczna, płatna ubikacja (2.50 zł lub 1 Euro). Pani pilnująca tego przybytku, na widok aparatu fotograficznego rusza z zaciśniętymi pięściami w moim kierunku, krzycząc, że sobie nie życzy i czy mam zezwolenie. Uciekłem. Rano pani jest nieobecna, a ubikacje są zamknięte na klucz.
Obsługa mariny od samego początku oczywiście zdaje sobie sprawę z problemu. Mówią jednak, że modyfikacje są niemożliwe: jest to obiekt zabytkowy, jakiekolwiek próby zmian paraliżowane są też przez gwarancję i prawa autorskie projektanta. Sytuacja jest chyba rzeczywiście trudna. Widzę ponadto, że w sanitariatach zamontowano tandetne detale. Wieszak na ręczniki i uchwyty do pryszniców były urwane już w miesiąc po otwarciu mariny. Wydaje mi się, że dziś pozostają tak samo urwane jak dwa lata temu. Nie przyjmuję tłumaczeń, że to żeglarze w Polsce są tacy okropni i niszczą wszystko co stanie na ich drodze. W obiektach publicznych trzeba instalować osprzęt idiotoodporny, a nie najtańszą chińszczyznę, z trudem nadającą się prywatnej łazienki. Jak coś się urwie, to trzeba to naprawić i nie chcę mi się wierzyć, by nie można było tego zrobić, choćby w ramach tej demonicznej gwarancji.
Przy drzwiach do nieszczęsnych sanitariatów zainstalowane są czytniki kart magnetycznych. Karty miały również pozwalać na rozliczenie poboru wody i prądu na pomostach. Minęły dwa lata – system kart nie został uruchomiony. Bosmani wydają każdorazowo klucze do tych dwóch sanitariatów – co akurat nie stwarza problemu, bo pomieszczenia są jednoosobowe, a bosmani stale obecni. Miały też pojawić się elektroniczne bramki na pomosty, otwierane kartami – są zwykłe łańcuszki przy wejściu na pomosty pływające. W nocy, bosmani zamykają wejście dla osób postronnych na falochron zachodni i południowy. Miasto nie chce się zgodzić na podobne zamknięcie falochronu wschodniego – od strony otwartych wód Zatoki. Punkt o 23-ej, gdy wejście na molo staje się darmowe, w kierunku mariny rusza tłum spacerowiczów. Szczęśliwie, wieczorny ruch trwa krótka, a kradzieże, jak dotąd, się nie zdarzają. Zmorą są natomiast osoby wchodzące bez pytania na pokłady jachtów, w celu zrobienia sobie zdjęcia. Tego typu zachowań doświadczyłem też w innych polskich portach.
Innym, wyjątkowo niefunkcjonalnym rozwiązaniem są wygięte łukowato trapy prowadzące na pływające pomosty (zdjęcie). Ładnie to wygląda, ale wygięcie powoduje, że nachylenie trapu, tam gdzie styka się on z pomostem pływającym, jest niepotrzebnie duże. Blacha na końcu trapu po deszczu jest bardzo śliska, o czym się osobiście boleśnie przekonałem.
Podsumowując, uważam, że warto zajrzeć do mariny w Sopocie. Cieszę się, że ten obiekt powstał i lubię to miejsce. Ciekaw jestem, jak zostanie rozwiązany problem sanitariatów – przy rosnącym ruchu, jakoś rozwiązany być musi. Tymczasem, sugeruję wstać o świcie – wtedy kolejek do ubikacji nie ma. Jest natomiast okazja, by w spokoju delektować się widokami na pustym molo.